piątek, 20 listopada 2009

Pierwszy krok ; "Pierwsza Krew"

Oczy zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Przez dobry kwadrans rozglądałam się po pokoju, po czym kolejną godzinę przeszukiwałam kąty mieszkania, wyłączając pokój mamy. Oczywiście, prawdopodobieństwo, że jeśli ktoś by się gdzieś ukrył to właśnie tam było bardzo duże. Niestety, a może i na szczęście, szansa na to, że faraon w ogóle zaszczycił mnie swoją obecnością jest mniej niż nikła. Mimo tej świadomości nie zasnęłam do 5.50. Dokłądnie o tej godzinie wstaję do szkoły gdy mam na 7.30. Szybkie pakowanie, jeszcze szybsze śniadanie w postaci ciastka, pościelenie łóżka i ubranie się, co zajęło w sumie pięć minut. Umyłam garstkę naczyń w zlewie, by mieć usprawiedliwienie na pytanie "czemu nie wyszłaś z psem". Zarzuciwszy na siebie płaszcz wyszłam z domu zamykając drzwi na klucz. Może wydaję się to dziwne, ale moją głowę zajmowały ważniejsze sprawy niż mycie zębów. Przez całe pięćdziesiąt minut drogi do szkoły myślałam o swojej wizji. Z jakiegoś powodu nazwanie tego snem było dla mnie przekłamaniem. W głowie kłebiło mi sie tysiące pytań. Prowadziłam monolog z sama sobą.
Czy to coś znaczy? Czy te oczy naprawdę tam były? Czy jest to wizja przyszłości? Mam sie bać czy cieszyć? Zostałam do czegoś wybrana? Nie, to samolubne i na dodatek mało realne. Miliony ludzi żyja na tym świecie i to musiałam być akurat ja. Tak, jsane, życzymy miłego dnia. Ale mimo to dałabym sobie głowę uciąć, że ten faraon patrzył mi prosto w oczy, przeszył mnie tym spojrzeniem na wylot. Rozumiem, że kontrolowane sny się zdarzają, ale ktoś we śnie nie może cię świdrować spojrzeniem, bez przesady. A może w innej rzeczywistości ten faraon miał sen, w którym i mnie widział? Nie no, teraz robię z tego FlashForward. Możliwe, że...
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Potrząsnęłam głową powracając do realnego świata i patrząc na wpół nieobecnie na Lili. Unosiła jedna brew w wyrazie zirytowania.
- Gadam do ciebie od dobrych pięciu minut bez przerwy, a ty mi gdzieś odpływasz. Jak smęce to daj znać już na początku.
- Em, nie, nie. Wybacz, trochę się... Zamyśliłam.
Cóż, to była, tak zwana półprawda. Naprawdę się zamyśliłam, ale nie mam bladego pojęcia czy Lili przynudzała, bo nawet nie wiem o czym mówiła. Wstyd się przyznać.
- Zauważyłam - brunetka przewróciła oczami. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek na kolejną lekcję. Wstałyśmy z ławki. Dziewczyna zniknęła juz za białymi drzwiami do klasy, gdy ja wychwyciłam coś kątem oka. Stanęłam i wbiłam wzrok w szybę okna. Nie, w to co było za ową szybą, czyli jakiegoś dziwnego człowieka. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, iż ten oto człowiek, a konkretniej chłopak, co poznałam po braku jakichkolwiek wypukłości na klatce piersiowej i płaskich czterech literach, siedział na gałęzi drzewa. Dobre dziesięć metrów nad ziemią. Mam w zwyczaju, że gdy moje szare komórki działają szybciej niż zwykle to zaczynam mówić sama do siebie.
- No dobra, chyba w życie nastolatki zwanej "ja" nadszedł czas na hardcore.
Rozglądnęłam się za naszą nauczycielką i z ulgą stwierdziłam, że teren jest stosunkowo czysty. No tak, w tej szkole wszyscy nauczyciele sie spóźniają. pobiegła na ugiętych kolanach (tak podobno jest ciszej, bo ogranicza to napór ciała na grunt) przez korytarz, by potem jak burza pokonać wszystkie schody aż do półpiętra obok bufetu. obok znajdowały się metalowe drzwi na dziedziniec. Wiedziałam jaki zrobić z nich użytek. Wypadłam na świeże i zimne powietrzedziekując Bogu, że okna sal wychodzą na drugą stronę, po czym skakałam jak królik po betonowych schodach prowadzących do tylniej bramy. Jak zwykle była otwarta. Wagarowicze świata, macie nową członkinię stowarzyszenia.
Zadarłam głowę i od razu dostrzegłam mój powód ucieczki z lekcji. Nawiasem mówiąc, bardzo przystojny ten powód. Siedział na tej samej gałęzi i patrzył prosto na mnie z uśmiechem osoby, która zna cię od przedszkola.
-E... Dzień dobry?
Ja tak się zawsze witam, nawet gdy moje samopoczucie woła o pomstę do nieba o drugiej w nocy. Chłopaka to rozśmieszyło, nic dziwnego. A propos chłopaka, był szczupły, ale z bardzo zadbaną muskulaturą (bez przesady).Miał śniadą karnację, bardzo jasne blond włosy nastroszone jak u wściekłego kota oraz oczy przypominające kocie - podłóżne źrenice otoczone płynnym szmaragdem. Zaraz, czy ja dojrzałam oczy faceta siedzącego dośc sporo nade mną na drzewie?
- Zauważyłaś ich kolor, nie? - powiedział nieznajomy łobuzerskim tonem, który pasowałby jak ulał do połączenia bendyty, nastolatka i dzikiej pumy. Na domiar złego był jak talizman hipnotyzera. przez chwilę wszytskie odgłosy zniknęły,a ja poczułam się jakbym spała. I prawie zasnęłam. Już miałam zaryć głową o ziemię gdy z szybkością geparda on złapał mnie za koszulkę.
- No, zapomniałem, że jeszcze jesteś na to podatna - i puścił mnie na kamienisty podjazd.
- Au! No wielkie dzięki, wiesz? Nie mogłeś już podnieść, co nie? - otrzepałam tyłek i plecy na ile pozwalała mi sprawnośc ludzkich rąk. O dziwo pozwoliła mi na zadziwiająco wiele. Jeszcze nigdy nie miałam tak rościągniętych rąk.
Zielonooki zaczął mnie okrążać lustrując z góry na dół podpierając dłonia podbródek. Coś tam też mruczał pod nosem. Po trzech okrążeniach zatrzymał się i podparł pod boki.
- Ta, to jednak ty.
Wkurzyłam się.
- Co niby? Jednak ja? O co ci chodzi? A tak w ogóle to jak ty zlazłeś z tego drzewa tak szybko co? I jak tam wlazłeś, hę?
- Ta, głód odpowiedzi na podstawowe pytania, to ty.
- Zaraz ci przywalę.
- Tak, oczywiście, gwałtowność. Wszystko się zgadza.
Nie wytrzymałam. Z rozmachu planowałam mu rozkwasić nos, ale natrafiłam na powietrzę. Zaraz potemżnij zmysłowy i jednocześnie drapieżny szept przywodzący na myślżego kociaka.
- Mówiłem już, że uwielbiam drażnić uczennice?
- Co?
Szarpnął mną dość nieprzyzwoicie mocno i po sekundzie stałam po środku jakiegoś opuszczonego budynku. Połowa ścian była zawalona, a pył był dosłownie wszedzie. Już miałam mu zrobić dziką awanturę i zwyzywać od pedofilów i gwałcicieli, gdy moją uwagę odwróciło szuranie i charczenie. Dodatkowo akcję serca zatrzymał widok pijaczyny z tasakiem. Nie byłoby w tym nic przerażającego, gdyby nie fakt, że tak gdzieniegdzie połyskiwał czerwienią.
- Co tu się, do diabła, wy...
po raz pierwszy w życiu pisnęłam. Powód? Blondyn szedł w moją stronę, a zamiast jednej dłoni miał szpony. Nie, raczej pazury. jego przedramię porosło czarnym lśniącym futrem, a z wielkiej kociej łapy wyrastały pazury. Chciałam się cofnąć, ale na chceniu się skończyło. Złapał drugą ręką mój prawy przegub i syknęł prosto w twarz.
- Niech ból, którego sie boisz obudzi w tobie krew szkarłatną. - i po prostu rozszarpał moje prawe przedramię. Mięśnie, ścięgna, wszytsko było w strzępach, a krew trysnęła na ziemię. Jej zapach mnie odurzył i jednocześnie pobudził.
Wtedy poczułam, że po raz pierwszy życiu naprawdę pragnę świeżego mięsa.

piątek, 13 listopada 2009

Początek ; "Spojrzenie snu"

No, nareszcie ta historia ruszyła z miejsca po tak długiej przerwie. Niektórzy mogą ja pamiętać z adresu desert-chronicle, jednak większość na pewno nie wie o co chodzi. Już wyjaśniam.
Jakiś czas temu, dość dawno, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Pomysł, by siebie i najważniejszych ludzi ze swego otoczenia (i nie tylko) wplątać w jedną historię, która pozwoli mi uwierzyć i utrzymać swoją wiarę w sens własnych myśli, wiary i przekonań. Te osoby reprezentują całą gamę cech, pozytywnych jak i negatywnych. Ta opowieść, owszem, będzie o pojedynku światła i ciemności, ale w człowieku, ponieważ kim byśmy się nie stali zawsze pozostaniemy ludźmi. Jednakże jest jedno pytanie – jak nazwać sen, który zacznie żyć własnym życiem?

~*~

Sen. Dla większości to tylko sen, pewien stan w czasie którego odpoczywamy, nic więcej. Tworzy projekcje obrazów z podświadomości splatając je jak piękny długi warkocz, które jednocześnie może nas czasem przerażać. Wtedy warkocz zamienia się w burzę rozpuszczonych loków koszmaru. Chaos.
Do czego jednak porównać sen kontrolowany? Masz świadomość, że śnisz, analizujesz otoczenie i wszystko co się dzieję wokół. Myśli płyną swobodnie transportując informacje, fakty i przypuszczenia. Mówisz do ludzi to co chcesz powiedzieć, a oni ci odpowiadają. Czy także są świadomi? Czy oni także śnią w innym zakątku tej wielkiej planety? A może to duchy mojego umysłu, które wykreowały się na skutek potrząśnięcia kalejdoskopem życia? Pamiętam, miałam taki kalejdoskop gdy byłam mała. Wzory były piękne, ale czasem kamyczki tworzyły cos co mi się nie podobało. Jak życie, prawda?
Teraz też tak mam. Widzę i czuje dokładnie wszystko co jest wokół mnie. Czuję wyraźnie gorąco piasku pod bosymi stopami i krople potu prowadzone grawitacją pod moją koszulą nocną. Moje włosy łaskoczą moją twarz tańcząc na wietrze, który jest dziwnie suchy i ciepły. Moje oczy zmieniają się w wąskie szparki pod wpływem światła powoli wyłaniającego się zza horyzontu usianego wydmami. Rozglądam się dookoła, myśli biegną. Dotarły do jednego z wielu celów.
Tak, jestem na pustyni.
Nagle zasłaniam ręką oczy. Tam, naprzeciw mnie wyłania się słońce, by dołączyć do karmazynowego morza nad moją głową. To niesamowite. Widzę całą dobę za jednym zamachem. Wschód słońca, który wygląda jak zachód, ognista gwiazda wędrująca po niebie, gdzie po przeciwnej stronie czekają już rzesze jej maleńkich sióstr na granatowym sklepieniu. Iskrzą się jak drobinki w moim wisiorku.
Teoretycznie to niemożliwe, ale słyszę stąpanie łap po rozgrzanej pustyni. Z jasności wyłania się czarna plama, która zaczyna przybierać kształt pantery o pisakowym kolorze sierści. Jej lazurowe oczy zdają się obejmować całą mnie, zarówna na zewnątrz jak i wnętrze. Mam się bać? Mam uciekać? Krzyczeć?
Nie robie nic.
Zwierzę podchodzi i staje. Czuję się bezwładnie, jakby niewidzialne żyłki lalkarza władały moim ciałem i umysłem. Nie mam pojęcia czemu, ale czuję niewielkie otępienie. Wszystko przychodzi do mnie tak powoli. Musze to analizować po kolei.
Dzikie zwierze, pustynia, słońce, podchodzi, strach, niekoniecznie, śmierć, życie, stoi, patrzy, stoję, patrzę…
Chaos. Czy trafiłam w sidła loków koszmaru? Nie, po raz pierwszy nie uciekam we śnie, to nie koszmar. Nie boję się panicznie, nie obmyślam planu ucieczki, moja wyobraźnia nie podsuwa mi obrazu brutalnego morderstwa, nawiedzonego podziemia czy goniącego mnie stracha na wróble.
To sen, w którym coś jeszcze się zdarzy.
A nie mówiłam?
Pantera wydaje z siebie głuchy ryk ukazując zaplecze białych kłów zdolnych podzielić mnie na części pierwsze. Napina mięśnie, po czym skacze.
Nadal stoję nieruchomo, choć mój mózg pokazuje mi jak powinnam się zachować. Najpierw pysk, potem łapy, tułów i ogon, to wszystko przenika przez moje ciało jak przez lustro wody. Słyszę plusk, a jednocześnie czuję rozdzierający ból w okolicy mostka i łączenia żeber. To byłoby przerażające gdyby nie projekcja filmu przed moimi oczami. Kolejny sen.

Tłum ludzi padających na twarz i ja na środku drogi, trochę się wyróżniam. Przede mną idzie korowód. Na czele są mężczyźni z ogolonymi głowami odziani w lamparcie skóry. Specyficzny makijaż przedłużający linie ich oczu dostarczył mi jasnej informacji gdzie stoję. Na ulicy w jednym z miast starożytnego Egiptu.
Coś krzyczą, trzymają kadzidła i drogocenne przedmioty, połowy z nich nie rozpoznaję. Nie rozumiem słów, ich nawoływania brzmią jak bezładny harmider. Znowu nie mogę się ruszyć. Rozglądam się za droga ucieczki, ale nic poza tym nie mogę zrobić. Nie potrafię, nie pozwalają. Kto? Nie mam pojęcia. Pozostaje mi tylko wytrwać. Denerwuję się. A jeśli oni mnie widzą? A jeśli skażą mnie na śmierć? Takie zachowanie jak moje podczas procesji jest niewybaczalne. Kolejne fale potu.
I nagle go widzę.
Gdy kapłani są dziesięć metrów ode mnie udaje mi się dojrzeć idealną, piękne i jednocześnie straszną sylwetkę mężczyzny. Ma nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, mimo to jego ściągnięta twarz optycznie go postarzała o kolejne dziesięć. Nie to mnie jednak najbardziej przeraziło. Młodzieniec, który nosi na głowie podwójną koronę patrzy mi prosto w oczy. Nie po prostu przed siebie, czuję jego wzrok, czuje go w głęboko w sobie, ślizga się po moich wnętrznościach wprawiając je w dziwne drżenie.
W tym momencie zaczęłam rozumieć co mówią kapłani. Zaczęłam rozumieć modlitwy i pozdrowienia tłumu, błogosławieństwa jeszcze jakiś innych osób.

Zrywam się wśród ciemności własnego pokoju ciężko oddychając. Nagle mieszkanie wydaje mi się strasznie zimne, mimo iż jest nim ponad dwadzieścia stopni. Moje dyszenie ustaje, usta zastygają na wpół otwarte, a oczy boją się poruszyć. Napotkały spojrzenie szmaragdowych oczu władcy.